Pracuję jako glacjolog. Mój świat to wieczny lód, lodowce schodzące z górskich zboczy i kryształowa cisza wysokogórskich dolin. Moja praca to badanie historii Ziemi zapisanej w warstwach lodu, pomiary grubości pokrywy lodowej i dokumentowanie tego, jak zmienia się nasza planeta. Spędzam miesiące w bazach polarnych lub na wysokościach, gdzie jedynymi towarzyszami są skrzyki wiatru i trzask pękającego lodu.
To samotna praca, ale dająca ogromną satysfakcję. Każdy rdzeń lodowy wywiercony z głębokości setek metrów to jak podróż w czasie. W bąbelkach powietrza sprzed tysięcy lat zapisane są historie dawnych atmosfer, wybuchów wulkanów, zmian klimatycznych. To moja misja – dokumentować te zmiany, nawet jeśli wieści, które przynoszę, nie są optymistyczne.
Ostatnia ekspedycja na lodowiec w Alpach była szczególnie trudna. Ciężki sprzęt do wierceń, który wynajmowaliśmy, okazał się wadliwy. Po tygodniu przygotowań i mozolnego transportu sprzętu na wysokość 4000 metrów, wiertło się zacięło, a potem kompletnie zepsuło. Straciłem nie tylko cenny czas badawczy, ale też ogromną sumę pieniędzy – wynajem takiego specjalistycznego sprzętu to dziesiątki tysięcy złotych. Grant na badania był już prawie wyczerpany, a bez danych z tego sezonu moje dwuletnie badania stanęły pod znakiem zapytania.
Stałem tam, w tej olśniewająco białej pustce, i czułem się kompletnie bezradny. Lodowiec, który badałem, topniał w zastraszającym tempie, a ja nie mogłem nawet zebrać danych, które pomogłyby to udokumentować. To było jak stać przy łóżku umierającego pacjenta i nie móc mu pomóc. Wracałem do bazy z poczuciem kompletnej porażki.
W bazie, po kilku dniach, gdy emocje nieco opadły, musiałem zająć się papierkową robotą – raportami, wyjaśnianiem sytuacji sponsorom. Internet w górskiej bazie jest kapryśny, ale jakoś działał. Byłem tak zrezygnowany, że zacząłem przeglądać cokolwiek, byle tylko nie myśleć o tej klęsce. I tak, przez całkowity przypadek, trafiłem na vavada pl.
Mój świat to monochromatyczna biel, fizyczny wysiłek, długoterminowe cele. Ten świat był jego przeciwieństwem – kolorowy, wymagający tylko kliknięcia, oferujący natychmiastowe rezultaty. To była taka abstrakcja, że aż mnie wciągnęła. Zarejestrowałem się, kierowany bardziej ciekawością naukowca badającego obcy fenomen niż chęcią zysku.
Przeglądałem gry i zatrzymałem się na "Ice Queen's Treasure". Gra z motywem zamrożonego królestwa, kryształów i lodu. Ironia była tak potworna, że aż zabawna. Postanowiłem zagrać. Przeznaczyłem na to śmiesznie małą kwotę, mniej niż kosztowałby mnie jeden dzień wynajmu psa polarnego. To nie była gra, tylko symboliczne rzucenie wyzwania losowi, który właśnie mnie pokonał.
Kliknąłem. Patrzyłem, jak wirują symbole kryształów i sopli, myśląc o tych wszystkich danych, które utknęły w zepsutym wiertle. I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Symbole ułożyły się w idealną kombinację. Ekran rozbłysnął lodowo-błękitnym światłem. Wygrałem. Kwota, która się pojawiła, była wystarczająca, by wynająć nowy, lepszy sprzęt wiertniczy na kolejny tydzień i opłacić pomocników na ten dodatkowy czas.
To było tak surrealistyczne, że przez dłuższą chwilę tylko się gapiłem. Całe życie opierałem się na metodzie naukowej, na dowodach, na planowaniu. A tu nagle, mój projekt badawczy został uratowany przez ślepy traf w grze komputerowej o lodowej królowej. To było jak odkrycie, że prawa fizyki nagle przestały działać.
Wypłata z vavada pl była zaskakująco prosta, nawet przy tym słabym łączu. Gdy pieniądze dotarły na konto, poczułem mieszankę wstydu i triumfu. Wstydziłem się źródła tych funduszy, ale triumfowałem, bo wiedziałem, że mogę wrócić na lodowiec.
W ciągu tygodnia miałem nowy sprzęt. Wróciłem na lodowiec, tym razem z drużyną. Wywierciliśmy rdzenie, zebraliśmy dane. Okazało się, że warstwa lodu, która powinna odpowiadać ostatnim dziesięcioleciom, była cieńsza niż kiedykolwiek. Te dane trafiły potem do ważnego raportu o zmianach klimatycznych.
Od tamtej pory, gdy przygotowuję się do nowej ekspedycji, pozwalam sobie na mały, osobisty rytuał. Wchodzę na vavada pl, znajduję "Ice Queen's Treasure" i robię dokładnie jeden spin. To nie jest gra o pieniądze. To jest mój hołd złożony przypadkowi. Przypomnienie, że nawet w najbardziej sterylnym, logicznym świecie nauki, jest miejsce na nieprzewidywalność. I że czasem, by dotrzeć do prawdy ukrytej w lodzie, potrzebny jest jeden, mały, absurdalny cud, który przychodzi z najbardziej nieoczekiwanego kierunku – nawet z migoczącego ekranu laptopa w odciętej od świata, górskiej bazie.